poniedziałek, 30 stycznia 2012
Ad ACTA
W telewizorze Tomasz Lis i goście dyskutują o ACTA. Temat gorący, aż parzy. Zbigniew Hołdys mocno się sparzył. Czy ACTA jest groźne? Nie wiem - nie jestem prawnikiem, żeby móc to rzetelnie ocenić. Oburza mnie sposób podpisania tej umowy - bez szerokich konsultacji społecznych. Oburza mnie też mówienie, że to umowa, której głównym celem jest zabezpieczenie praw i interesów autorów - to nieprawda. Jako autor nie czuję, żeby ACTA miało mnie na uwadze. Jako autor potrafię wymyślić na poczekaniu lepsze rozwiązania legalizujące dostęp do treści kultury w Internecie, niż penalizacja i tropienie przez policję i poviderów ściągających pliki internautów: przykład pierwszy z brzegu - niech serwisy takie jak YouTube, czy chomikuj.pl płacą organizacjom zbiorowego zarządzania prawami opłatę (tak jak np. kina, czy stacje telewizyjne), a te następnie dystrubuują tantiemy autorom ściąganych dzieł (bez problemu można będzie ustalić co i jaką cieszy się popularnością). Zysk YouTube, czy chomikuj.pl będzie trochę mniejszy, fakt - ale użytkownicy będą mieć wciąż bezpłatny (YouTube), lub tak samo płatny (na chomikuj.pl trzeba wykupić transfer), ale co ważne legalny dostęp do interesujących ich treści. Jako autor jestem zainteresowany ochroną swoich praw, a także - co jest z tym powiązane - godziwym zarobkiem. Godziwym, czyli takim, który pozwoli mi bez strachu patrzeć na koniec miesiąca i pozwoli mi nie szukać innego etatu - i tak jako autor pracuję na kilku etatach, bo piszę różne rzeczy (w ciągu roku pracuję dla kilku, czasem kilkunastu pracodawców). Ale to nie oznacza, że mam ochotę wsadzić do ciupy wszystkich ściągających pliki, albo w ramach odszkodowania oczyścić im konta bankowe. Marzy mi się, żeby prawo dogoniło rzeczywistość i zamiast "betonować" sposób zdobywania treści kultury, zalegalizowało (i wykorzystało) nowe technologie, dzięki którym dostęp do kultury jest prostszy, niż kiedykolwiek w historii. Nie jestem za tym, by zabronić ludziom wymiany dóbr kultury - jestem za tym, żeby poszukać rozwiązań, które umożliwią taką wymianę bez ogołacania kieszeni autorów (a także wydawców, czy producentów), no i użytkowników. Wydaje mi się, że nie są to rozwiązania, na które wpaść może tylko umysł geniusza - od lat działa system dystrubucji tantiem dla twórców filmowych z tytułu nadań telewizyjnych, system dla widza niezauważalny i bezbolesny (bo to nie z kieszeni widza pobierane są pieniądze, ale z kieszeni tego, kto dzięki tej twórczości zarabia, czyli stacji telewizyjnej). Czemu nie wprowadzić analogicznych systemów dla serwisów internetowych? Przecież YouTube zarabia dzięki filmom umieszczanym przez użytowników - to one generują ruch na stronie, przyciągają widza, któremu Google puszcza dodatkowo reklamy, które są źródłem jego dochodu. W serwisie można bez problemu znaleźć np. cały film Jeż Jerzy - jeden z nich zanim został usunięty został obejrzany blisko dwieście tysięcy razy. To oznacza, że YouTube mógł przed filmem do mojego scenariusza puścić dwieście tysięcy reklam, dodatkowo umieścić reklamy na stronie - ile wpadło dzięki temu do kieszeni Google, mogę tylko zgadywać. Wiem za to ile wpadło mnie, czy producentowi filmu - nic. I to nie jest fair. To. Nie fakt, że użytownik YouTube o nicku dajmy to fuckacta zripował DVD Jeża Jerzego i umieścił film na swoim kanale.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz